Niedawno brałam udział w finisażu wystawy pt. Demaskowanie stereotypów.
Projekt polegał na wręczeniu różnorodnych masek i aparatu fotograficznego osobom widzącym i niewidzącym (lub też widzących innymi zmysłami) i zaproszenia ich od tworzenia własnych fotografii. Sam pomysł, by w efekcie pracy powstał wytwór (zdjęcie) nieodstępny dla części z osób biorących udział w projekcie (osób niewidzących) wydał się intrygujący. Okazało się jednak, że zdjęcia prezentowane na wystawie podległy tzw. audiodeskrypcji – czyli słownemu opisowi tego, co się na nich znajduje umożliwiającemu wyobrażenie sobie fotografii przez osoby niewidzące.
Ta z pozoru oczywista czynność – udostępnienie obrazu opisem słownym – nasunęła wiele pytań i refleksji. Na przykład o to, jak mówić, by odmalować rzeczywistość w wyobraźni osoby, która sama nie jest w stanie jej zobaczyć (oczami)? Od czego zacząć, jaką wybrać kolejność, a co pominąć, by nie zagubić się w gąszczu detali? Czy zachować maksymalny obiektywizm np. mówiąc, że na zdjęciu jest ukazana osoba z lekko rozchylonymi ustami, czy raczej pozwolić sobie na interpretacje dodające, że osoba ta uśmiecha się, albo idąc jeszcze dalej uśmiecha się ironicznie? Gdzie w ogóle nasza interpretacja zaczyna się, a gdzie kończy? Czy określenie przez audiodeskryptora/kę wieku, płci, koloru – obiektów i osób widzianych na zdjęciach/obrazach należy jeszcze do obszaru faktów czy może już interpretacji? Czy w audiodeskrypcji możemy mówić o emocjach, jakie wywołuje w nas zdjęcie/obraz, czy w ogóle pominąć tę sferę? Ale czy o sztuce można mówić bez emocji? Jednak czy mamy pewność, że te same emocje w zetknięciu z obrazem poczułaby osoba niewidząca? W jaki sposób przekazać prawdę obrazu nie zacierając jej własnym oglądem i czy w ogóle jest to możliwe? I czy jest potrzebne? Czy można opisać bez zarysowania obecnych w nim emocji, znaczeń i wrażeń malarstwo współczesne?
Stawiając te pytania uświadomiłam sobie, że otworzył się przed moimi (nomen omen) oczami inny świat, w którym to co oczywiste przestaje takim być i ujawnia się ostra przepaść między słowem a obrazem. I, co ważne, nie jest to tylko przepaść teoretyczna, ale czysto ludzka, wpływająca na (nie)możliwość porozumienia i przekazania emocji, obrazów i wrażeń osobie niewidzącej. Ale czy tylko? Jak często (nas widzących) obraz wyręcza – zakładamy że wszyscy/tkie widzimy to samo, ale czy tak jest w istocie? Czy widziany przeze mnie kolor czerwony jest dokładnie tym samym, jakim widzisz go Ty? I jak to sprawdzić? A jeśli kolor może być dyskusyjny, to co z ideami, pojęciami abstrakcyjnymi, uczuciami? Czy próba opisania słowami świata w zwykłych, codziennych kontaktach nie jest przypadkiem podobna do audiodeskrypcji? I czy podobnie jak ona nie niesie ze sobą pod pozorem tożsamości ryzyka niejasności, niezrozumienia?
I kolejne pytania – co oznacza to w kontekście terapii, która posługuje się głównie słowami, bo przecież nie mamy innego dostępu do faktów jak opowieść pacjenta. Rozmawiając ze sobą zakładamy, że terapeuta i pacjent w słowach umieszczają te same, lub choć zbliżone znaczenia. To założenie jest warunkiem wstępnym możliwości porozumienia, ale może też zwodzić i stać się pułapką.
Czasem wydaje nam się, że światy osoby widzącej, słyszącej, posiadającej pełen zakres ruchów różnią się bardzo od światów osoby niewidzącej, głuchej, lub z niepełnosprawnością ruchową. A co jeśli nasze codzienne, „zwyczajne” światy nie mniej różnią się od siebie? Co nam to mówi o możliwości porozumienia, empatii, budowanie relacji? Czy ta perspektywa bardziej przeraża nas, czy rodzi zachwyt nad różnorodnością doświadczeń? A może jedno i drugie?
Skomentuj