-
Męska końcówka – to brzmi fachowo
Psycholog – to brzmi profesjonalnie, a psycholożka? – to jakaś loszka? – że pozwolę sobie przytoczyć komentarz jednego z internatów. Pilot – jasne, ale pilotka? To przecież czapka. Literat – jasne – ale literatka? Ktoś polewa?
Na szczęście mamy coraz więcej pisarek, redaktorek, prezesek. Wciąż jednak – gdy prowadzę szkolenia – spotykam się z wieloma kobietami określającymi siebie mianem: nauczycieli, trenerów, psychoterapeutów. Dlaczego? Znów w odpowiedzi posłużę się wpisem z internetu: „Nie po to kończyłam 8 lat medycyny + staże, żeby mnie teraz nazywać lekarką – jestem lekarzem!”. Czyli rozumiem, że w określeniu lekarka, nauczycielka, psychoterapeutka – jest coś umniejszającego, gorszego, ba niestosownego.
Dlaczego? Być może powody staną się bardziej zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę nie tak wcale długą historię emancypacji kobiet. Przykładowo najstarszy w Polsce uniwersytet – Jagielloński (ufundowany w 1364 r.) dopiero 500 lat później czyli w 1894 r. przyjął w swój poczet pierwsze studentki (całe 3!). Zatem nic dziwnego, że określenie „lekarka” może być postrzegane jako swoisty (nowo)twór. Tym bardziej, gdy porównamy moment dopuszczenia kobiet do kształcenia z początkami tego zawodu sięgającymi co najmniej V wieku p.n.e. [okres życia Hipokratesa „ojca medycyny”]. No bo kto to widział, kobieta lekarz? A fe!
Zatem bez dwóch zdań – męska końcówka dodaje prestiżu i uznania w oczach innych! (Freud przyklasnąłby temu radośnie – w swoim przekonaniu o nieusuwalnej zazdrości kobiet o członek ;).
-
Męska końcówka = to forma bezosobowa
Kiedyś otrzymałam potwierdzenie zakupu sukienki w sklepie internetowym, zaczynające się od słów: „Drogi kliencie”. Wystosowałam krótką odpowiedź, iż albowiem z tego, co mi wiadomo jestem jednakowoż klientką oraz, iż pewnie warto byłoby uwzględnić grupę docelową, której jestem przedstawicielką, by kierować do niej poprawne językowo komunikaty. Odpowiedź przyszła natychmiast. Dowiedziałam się z niej, że słowo „klient” to forma bezosobowa i jest określeniem uwzględniającym RÓWNIEŻ kobiety (dodam, dla nieuważnych że sklep kierował swoją ofertę GŁÓWNIE, jeśli nie TYLKO dla kobiet). Moja zdobyta jeszcze w klasie humanistycznej wiedza na temat podstawowych zasad języka polskiego – skonsultowana dla pewności z doktorantką na wydziale polonistyki – potwierdziła przypuszczenia, że forma klient – jest, a jakże męska. Bezosobowej, o ile mi wiadomo nie ma (Kliento?).
Zatem drogie Panie – to tylko nasze iluzje (jeśli nie histeryje) – nikt nas z języka nie wyrzuca, tylko ubezosobawia. Oj tam, oj tam.
-
Męska końcówka – a po co mi inna, nie muszę obnosić się ze swoją płcią
Jasne. Racja. Rozumiem niechęć do „się obnoszenia”. Tylko czy naprawdę tak jest? Czy – patrząc z drugiej strony – fakt, że w prasie, książkach, na znakach, uniwersytetach, podręcznikach – wszelkie komunikaty kierowane są do osób płci męskiej nie jest właśnie obnoszeniem? Tak widocznym, tak oczywistym, że przestałyśmy je dostrzegać? To się po prostu stało normą , że człowiek = mężczyzna. A my zniknęłyśmy z języka (albo też nie pojawiłyśmy się w nim wcale) – nie liczymy się jako adresatki wypowiedzi.
A to nie koniec.
Słuchałam kiedyś nagrania relaksacyjnego z lektorką skierowanego do kobiet. W jednym z komentarzy pewien mężczyzna uskarżał się, że trudno mu się skupić na relaksacji, kiedy polecenia kierowane są do niego w formie żeńskiej. Że to nienaturalne (pominę już fakt, że relaksacja była kierowana do kobiet) i niepotrzebne, a nawet szkodliwe i dziwne. Poczuł się WYKLUCZONY przez jedno nagranie, a my – w zalewie komunikatów w formie męskiej – WCIĄŻ SIĘ TAK NIE CZUJEMY – paradoks.
Zatem drogie Panie – nie obnośmy się ze sobą. Pokory trochę, pokory…
-
Męska końcówka = to bardziej wygodne
Ponownie nic tylko się zgodzić. Zmiany zawsze wymagają jakiegoś ruchu, energii, działania. Kiedy piszę ten tekst mam świadomość, że odbiorcami_odbiorczynami mogą być osoby różnej płci. Czasem przewrotnie zwracam się głównie do kobiet (traktując kwestię parytetowo ;)), staram się uwzględniać różne formy użytych określeń. I tak, to jest MNIEJ WYGODNE. Tu i tam trzeba dodać końcówkę, tam i siam zastanowić się jaka byłaby forma żeńska (wyborca – wyborczyni?), czasem zacisnąć zęby przy trudnej do wymówienia formie (architektka – matkoooooo) – ale robię to, bo wiem, po co to robię. Po to byśmy zaistniały i doceniały swoją obecność także w języku. Czy to istotne? Czy jest o co kruszyć kopie? Pomyślmy…
Język jest sposobem, w jakim formułujemy myśli, sposobem na komunikację z innymi.
Jeśli przyjmiemy i zgodzimy się, że w słowach odbija się i kształtuje obraz świata – to czy nie warto jednakowoż zawalczyć w nim o swoje miejsce?
Jak drogie Panie myślicie?
Skomentuj